TYM WSZYSTKIM POMIĘDZY
fotografie wykonane w Polsce (2014 – 2018)
Czy Polacy podzielili się w ostatnich latach, czy też może nigdy nie stanowili w miarę jednorodnej grupy, a rosnąca temperatura politycznych zdarzeń tylko te linie podziału uwypukliła? A może byli po prostu różni, ale zamieszkujący we względnej zgodzie to samo podwórko zakreślone granicami państwowymi, ze wspólnym zestawem podstawowych symboli? Jakkolwiek by nie było, jedność jest mitem usytuowanym w „starych, dobrych czasach”, które nigdy nie istniały. Jako punkt odniesienia do oceny dzisiejszych wydarzeń jest ów mit całkowicie bezużyteczny.
Nieprawdziwy jest też obraz Polski pękniętej na dwie części frontem oddzielającym dwie zwalczające się od lat partie. Ta narracja, choć atrakcyjna i na pozór wiele wyjaśnia, została wymyślona przez polityków na bieżące potrzeby. Polaryzacja wygląda elegancko, ale nie pomoże zrozumieć współczesnych procesów społecznych. Obecne przemiany mają charakter bardziej entropiczny. Wewnętrznych pęknięć, linii niezgody czy wręcz wojennych frontów jest bowiem w rzeczywistości znacznie więcej. Przebiegają one w różnych kierunkach i jest ich coraz więcej.
Polska przypomina dziś archipelag, a linie brzegowe wysp i wysepek kreślą politycy, Kościół Katolicki, publicyści, a także sami obywatele. Jak na razie te małe lądy oddalają się od siebie i trudno nie czuć bezradności przy próbach odpowiedzi na pytanie, czy ruch przeciwny jest jeszcze możliwy? Przy czym nie jest groźna sama różnorodność, ale głębokość podziałów. Po osiągnięciu pewnej emocjonalnej granicy mogą być (już są?) nie do zasypania. Linii, za którą ludzie do tej pory po prostu różni stają się sobie już tylko wrodzy.
Co łączy dziś Polaków prócz rzeczy podstawowych jak miejsce zamieszkania, obywatelstwo, hymn i flaga? Jakie symboliczne wartości, które pozwolą różnym grupom żyć obok siebie? Jakie pryncypia? Czy uda się znaleźć projekt, który zgodzą się budować wspólnym siłami coraz mniej ufający sobie obywatele? I w końcu – czy jesteśmy jeszcze społeczeństwem, czy już tylko zlepkiem różnych grup złych emocji i osobistego interesu?
Fotografie Adriana Wykroty nie dają odpowiedzi na żadne z postawionych pytań – tę ciężką pracę pozostawia oglądającemu. Autor przygląda się polskości jako świadek, a nie mędrzec podający gotowe rozwiązania na tacy. Nie wchodzi też w romantyczne buty – ogląda Polskę bardziej okiem Hrabala niż Mickiewicza, czy Norwida. Zdjęcia są jak widokówki z wysp polskiego archipelagu. Te małe lądy każdy może ułożyć inaczej na własnej mapie, fotograf daje tu wolną rękę. Za wskazówkę w składaniu tej układanki mogą posłużyć tytuły, które odwołują się do miejsc (TU) oraz procesów, w wyniku których powstają podziały (TAK, w taki sposób). Całość spina tytułowe NIE, które może wyrażać nie tylko krytyczny stosunek autora do rzeczywistości, co byłoby zbyt proste, ale odwołuje się także do takich polskich przywar narodowych jak upór, negowanie dobrych rozwiązań, brak współpracy, czy brak dbałości o relacje.
Jerzy Piątek